Gdy Takesure Chinyama razem z Pawłem Brożkiem zdobywał tytuł króla strzelców Ekstraklasy, miał na koncie pięć trafień więcej od przyszłego gwiazdora Bayernu Monachium czy Barcelony, czyli Roberta Lewandowskiego. Ponad 15 lat temu przynosił kibicom Legii Warszawa mnóstwo radości, a jego unikalne cieszynki zapadały na długo w pamięci. Wiecznie uśmiechniętego Zimbabwejczyka wciąż można spotkać w Polsce. W ostatnim czasie wiązał się z różnymi klubami B-klasy. "Coraz bardziej staję się Polakiem" — mówił w rozmowie z Przeglądem Sportowym Onet.
Dla piłkarzy z Afryki możliwość wyjazdu do Europy bywa spełnieniem największych marzeń. Ogromna część z nich pochodzi z wielodzietnych rodzin, w których rodzice ledwo spinają koniec z końcem, by zapewnić swoim pociechom dobry byt. W podobny sposób zaczyna się historia urodzonego 30 września 1982 r. Takesure'a Chinyamy.
Piłkarz ma cztery siostry i brata. Jego rodzina nie była bogata, a on sam musiał dużo kombinować, by móc trenować ukochaną piłkę nożną. "Problemem było choćby zdobycie dobrych butów, często przerabialiśmy zwykłe obuwie. Niełatwo było też o piłkę, nawet jedną na 20 kilku grających. Trzeba było dużo samozaparcia, żeby coś osiągnąć" — wspominał w "Naszej Legii".
Szczęście uśmiechnęło się do niego na przełomie 2006 i 2007 r. To wtedy działający na rynku afrykańskim menadżer piłkarski Wiesław Grabowski dostrzegł w nim talent i przywiózł go do Polski. Zbliżającego się do 25. roku życia Chinyamę wysłał na testy do Legii Warszawa. Napastnik spróbował swoich sił w sparingu z Zagłębiem Sosnowiec. Strzelił nawet bramkę, ale ówczesnego trenera stołecznej drużyny Dariusza Wdowczyka nie zdołał do siebie przekonać.
Grabowski nie zamierzał jednak składać broni. Spakował Chinyamę i pojechał z nim do Grodziska Wielkopolskiego, by tam mógł spróbować przekonać do siebie władze Groclinu. Silny i szybki napastnik nie spodobał się jednak trenerowi Maciejowi Skorży. Wtedy do akcji wkroczyła żona prezesa klubu Zbigniewa Drzymały, która bardzo polubiła piłkarza z Afryki.
"Nie biegał dalej po afrykańskim buszu tylko dzięki mojej żonie. Powiedziała, że jest sympatyczny i ciągle się uśmiecha, więc będzie go utrzymywać z własnych dochodów" — mówił prezes Groclinu Grodzisk Wielkopolski w jednym z wywiadów. Jego żona miała opłacić bilety lotnicze piłkarza i zapłacić podatek za transfer.
Takesure Chinyama wiedział, że musi wykorzystać szansę, która się nadarzyła. W kolejnych miesiącach dobrze radził sobie na boisku. Niespodziewanie jednak wykryto u niego wadę serca. Co istotne, piłkarz twierdził, że nigdy nie pokazano mu wyników przeprowadzonych u niego badań. "W Grodzisku chcieli mi zniszczyć życie" — mówił w "Życiu Warszawy".
Grabowski postanowił zabrać napastnika do jego ojczyzny, by tam ponownie przeprowadzić badania. Te nie stwierdziły u niego żadnych nieprawidłowości. Menadżer ponownie przywiózł więc Chinyamę do Polski i spróbował przekonać władze Legii, że warto z nim podpisać kontrakt. Tym razem starania zakończyły się sukcesem. Przed zakontraktowaniem piłkarza zlecono jeszcze badania kardiologiczne. Ponownie nie stwierdzono żadnych wad serca.
Chinyama szybko stał się ulubieńcem kibiców Legii. Nieustannie uśmiechnięty piłkarz strzelał gola za golem i zaskakiwał kolejnymi szalonymi pomysłami na cieszynki. Napastnik tańczył, "pływał" na murawie, "strzelał" z chorągiewki, czy udawał wielkiego ptaka. Już w swoim pierwszym sezonie w barwach stołecznej drużyny zdobył łącznie 15 bramek.
"Ludzie na trybunach chcą widzieć szczęście. Radością po golach wyrażałem siebie. Chciałem, aby fani Legii uśmiechali się, gdy strzelę gola, żeby w następnym meczu czekali na moje bramki i zastanawiali, co zrobię, gdy trafię" — wspominał Chinyama w rozmowie z Przeglądem Sportowym Onet.
Największy rozbłysk talentu tego napastnika nastąpił jednak w sezonie 2008/2009. To wtedy po zdobyciu 19 bramek został królem strzelców Ekstraklasy. Tyle samo strzelił grający wówczas w Wiśle Kraków Paweł Brożek. Pięć bramek mniej zdobył napastnik Lecha Poznań, Robert Lewandowski.
Po świetnym sezonie Chinyamą zainteresowały się zagraniczne kluby. Jak wyznał piłkarz, pojawiła się nawet oferta z Eintrachtu Frankfurt. Niemiecki klub miał zaoferować za napastnika cztery miliony euro. W tym samym czasie zaczęły go jednak trapić kolejne kontuzje kolan. "Polscy lekarze mnie źle leczyli. Dopiero rehabilitacja w Austrii przyniosła efekt" — opowiadał w 2013 r. w "Przeglądzie Sportowym".
W 2011 r. Chinyama rozstał się z Legią i wrócił do Afryki. Tam grał w klubach z RPA, a także swojej ojczyzny. W 2016 r. król strzelców Ekstraklasy niespodziewanie powrócił do Polski. Wtedy zaczął występować w grającym w opolskiej okręgówce LZS Piotrówka. Napastnik wracał do tego klubu dwukrotnie — w 2019 i 2022 r. Mówiło się, że zostanie trenerem tej drużyny, ale nie miał jednak odpowiednich uprawnień.
"Wiadomo, że przerastał ligę, w której graliśmy. Kondycji nie miał, oddychał rękawami, ale widać było, że sporo potrafi. Jak się rozpędził, jak już poszedł i strzelił, to nie było szans go zatrzymać. Jakby grał wszystkie mecze, to kręciłby liczby po kilkanaście goli, ale nie grał" — mówił w rozmowie z portalem Weszło właściciel LZS Piotrówka Ireneusz Strychacz.
W październiku 2023 r. media rozpisywały się o dołączeniu Chinyamy do grającego w małopolskiej B-klasie Batorego Wola Wolska. W styczniu tego roku piłkarz w rozmowie z Przeglądem Sportowym Onet mówił jednak, że to już skończony rozdział, a obecnie skupia się na karierze trenerskiej. Nową przygodę zaczynał wtedy w Bibiczance Bibice.
"Następne sześć miesięcy spędzę w Krakowie, to tam chciałbym odbyć kursy trenerskie. Później nie wiem, co się stanie" — mówił.
Dwa miesiące później pojawiły się jednak doniesienia, że związał się z grającym w tyskiej B-klasie UKS-em Warszowice jako piłkarz.
Dowiedz się jeszcze więcej. Sprawdź najnowsze newsy i bądź na bieżąco
2024-09-30T13:18:43Z dg43tfdfdgfd